Dominik Szmerek, kiedyś redaktor MacMag’a magazynu fanów Apple lat 90′. O sobie mówi „makowy dinozaur”.
Czy można mieć do czynienia z produktami Apple’a dłużej, niż niejeden użytkownik iPhone’a ma lat? Można. Co więcej – można za tymi iPhone’ami specjalnie nie przepadać, ale być Apple’owym ekspertem. Dziś trafił nam się rozmówca zdecydowanie nietypowy, co nie znaczy, że nieciekawy. Rozmawiamy z Dominikiem Szmerkiem, nie tylko użytkownikiem Apple, ale także pracującym przy naprawach urządzeń Apple zawodowo. Ma też w swoim życiu przygodę z pierwszym magazynem poświęconym tematyce Apple.
– Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z Apple, bo o iPhone’a się nawet nie pytam?
– I bardzo dobrze, bo w czasach, w których zaczynałem swoją przygodę z Apple nie było mowy nie tylko o iPhonie, ale w ogóle o smartfonach. Więcej – w ogóle nie było mowy o internecie i telefonii komórkowej. Zainteresowałem się rozwiązaniami Apple, kiedy jeszcze nie były w Polsce popularne, a nie wówczas, kiedy pojawiły się pierwsze iPhone’y i tak naprawdę marka stała się popularna. Ale od początku.
Jak wielu młodych chłopaków w latach 1983-84 byłem zafascynowany komputerami. Problem był w tym, że w tamtym czasie nie były one jeszcze tak popularne. Z różnych powodów, ale głównie dlatego, że dostęp do urządzeń był ograniczony. Mój pierwszy komputer to był ZX-81 Sinclair. Dziś u wielu może wywoływać uśmiech na twarzy, ale w tamtych czasach posiadanie własnego komputera to było marzenie. Ciężko go było kupić, mój został przywieziony z zagranicy. Ale to nie był koniec problemów.
Nie było do niego oprogramowania, tylko kilka gier na taśmach magnetofonowych, a i tych nie za wiele. Software też trzeba było sprowadzać z zagranicy, ale i to mi się udało. Był napisane w bardzo prostym języku BASIC. Pewnie wielu dzisiejszych użytkowników nawet o nim nie słyszało. To właśnie z tym komputerem dostałem podręcznik do nauki języka BASIC dla… Apple II. I tak dowiedziałem się, że coś takiego jak Apple istnieje i ma nieporównywalnie większe możliwości niż mój ZX-81.
Kolejnymi moimi komputerami były Atari, potem Amiga, ale w głowie gdzieś ciągle krążyły myśli o mitycznym Apple. Niestety nie było mnie na niego stać, one zawsze były drogie, musiałem pozostać przy Amidze. Tak dla porównania – w sklepie Qumak komputer Macintosh Quadra kosztował ok. 7 tys. zł, tymczasem 13 letni Fiat 126p ok. 2 do 3 tys. zł. To była taka skala wydatków.
Ale trochę mi się poszczęściło. Na fali coraz większej popularności powstawało sporo pracowni informatycznych w szkołach. Z dzisiejszej perspektywy to może się wydawać, że trąciło prowizorką – komputery były w różnym stanie, często składane, jedne miały system operacyjny Windows 3.1, inne 3.11, na części był edytor tekstów Tag. Nie były ze sobą kompatybilne, zdarzały się czarno-białe monitory. Do tego dochodziła frekwencja. Bywały klasy, gdzie przy podziale na grupy w zajęciach brało udział 8-10 osób, ale bywały i klasy 40-osobowe, gdzie gdy nawet na jednych zajęciach brała udział połowa klasy, to nie wszyscy mogli korzystać z własnego komputera. W mojej szkole mieliśmy dość obrotną panią dyrektor. W efekcie firma SAD, jedyny wówczas dystrybutor produktów Apple w Polsce taką pracownię mojej szkole wyposażył.
To było 12 komputerów Macintosh Classic do tego jedna drukarka Apple Image Writer II, wszystko razem spięte w sieć. Mogliśmy przesyłać pliki w czasie rzeczywistym, do tego sobie coś wydrukować, choć oczywiście nie mówimy o obrazach takich jak obecnie. Jak na tamte czasy to było bardzo fajne i nowe. Poza wszystkim obsługa tamtych komputerów bardzo mi się spodobała. Była logiczna i nietrudna. W Windowsie problematyczne było wszystko, a w Makach dokładnie odwrotnie. Zresztą jak potem zaczynałem działać na Mac OS w wersji 7.5.5 i w kolejnych, nowszych wersjach, w porównaniu z Windowsem to było jak niebo i ziemia. Wiele rzeczy było po prostu domyślnych i naprawdę intuicyjnych. Podręcznik użytkownika Mac OS był zbędnym dodatkiem.
– I to sprawiło, że zająłeś się urządzeniami Apple zawodowo?
Początkowo komputery nie stanowiły mojego zawodowego zainteresowania tylko hobby. Zawodowo zajmuję się komputerami Apple od kilku lat i wiem, że komputery Apple to jest to, co mi się najbardziej podoba. Zacząłem się kręcić, poszukiwać ludzi, którzy pod tym względem mieli zbliżone do moich zainteresowania. Tak jak przed chwilą mówiłem – marka nie była tak popularna, jak obecnie, więc takich ludzi trzeba było znaleźć. Środowisko było małe, nie było Facebooka, więc siłą rzeczy chętniej chcieliśmy się poznawać. Do tego sam internet raczkował, wówczas wdzwaniało się do sieci, a nie była to tak tania usługa, jak obecnie. Trzeba było naprawdę dużej determinacji, żeby znaleźć innych hobbystó Tak trafiłem na listę dyskusyjną Szarlotka.
Chyba nietrudno się domyśleć skąd się wzięła taka nazwa, nawet dziś jeśli wyszuka się stare logo, to jest przy nim hasło: internetowy kącik miłośników jabłuszek. To chyba najstarsza lista dyskusyjna dla użytkowników Macintoshy w Polsce, która powstała w drugiej połowie lat 90-ych. Działaliśmy jako grupa przyjaciół, których połączyła pewna pasja i nasze rozmowy toczyły się wokół tematów związanych z Apple. Oczywiście pomagaliśmy sobie również w rozwiązywaniu problemów. Czytałem kilka wywiadów przeprowadzanych przede mną z różnymi osobami.
Część z nich oczywiście znam osobiście, z niektórym ma kontakt do dziś i też miałem podobny problem, który był tu już wiele razy wskazywany – słaba dostępność oprogramowania. Trzeba było kupować płytki z wersją instalacyjną w specjalistycznych magazynach, albo instalować zagraniczne wersje. Czasem trzeba było radzić sobie inaczej, jak wielu użytkowników komputerów w tamtych czasach, ale dziś raczej można się tego wstydzić niż specjalnie chwalić, więc … lepiej nie rozwijajmy tego tematu.
– I tak wpadliście na pomysł założenia MacMaga?
– To był pomysł Piotra Ciupińskiego, którego zresztą poznałem na Szarlotce i mam z nim kontakt do dziś. MacMag wydawany był w latach 2003-2004 i byłem w nim jednym z wielu autorów tekstów, a był to najstarszy wydawany w formie papierowej magazyn poświęcony Apple. Ostatni numer nie ukazał się drukiem, ale już był podobno przygotowany.
– A skąd pomysł na tamten magazyn?
Bo takiego nie było na rynku. Dla kogoś, kto żyje wyłącznie w dzisiejszych czasach mowa wyłącznie o internetowym wydaniu sprawi, że się na nas dziwnie popatrzy. Ale 10-15 lat temu liczyło się papierowe wydanie, na nowe numery czekało się z niecierpliwością. Najpopularniejszą gazetą był w Polsce MacWorld & Publish wydawany przez IDG. Ale tematyka nie w 100% się pokrywała z MacMag, bo był to magazyn mocno ukierunkowany na branżę drukarską i DTP, gdzie niepodzielnie rządziły Macintoshe.
Uwaga MacMaga skierowana była na użytkowników końcowych, którzy mogliby się dowiedzieć czegoś więcej o swoich ulubionych urządzeniach oraz nowinkach ze świata Apple. Były też recenzje sprzętu, oprogramowania, relacje z ciekawych wydarzeń. MacMag miał o czym pisać, bo pojawiał się wówczas, gdy biały iPod stawał stawał się synonimem odtwarzacza mp3, biały iMac G4 tzw. „Lampka” udowadniał, że komputer może być piękny, funkcjonalny i niezwykły, a PowerBook G4 Titanium wskazywał nowe trendy związane z projektowaniem i możliwościami komputerów przenośnych. W tamtych latach wzbudzał on takie same poruszenie jak kilka lat później premiera MacBooka Air.
– A co się stało, że tak krótko? Pieniądze?
– Nie, raczej brak czasu. Wszyscy autorzy pracowali zawodowo, na tworzenie magazynu poświęcali czas wolny. Sam Piotr był właścicielem agencji reklamowej, miał swoje studio DTP, które MacMag składało. Także sama sprzedaż na początku odbywała się tak, że ktoś zamawiał kilka numerów wydania, a potem regulował płatność, np. przy okazji spotkania, a nie pocztą. Czyli było to pismo robione przez pasjonatów dla pasjonatów. Ale w pojedynczych sieciach było do kupienia przez każdego.
– Nie żałujesz, że tak krótko był wydawany?
– Oczywiście, że żałuję. To była bardzo fajna przygoda z bardzo fajną grupą ludzi. Z wieloma z nich utrzymuję kontakty. Do MacMaga pisał Jurek Bebak „Terminator” z Trybuny Śląskiej, Darek Ćwiklak „Dac”, z Gazety Wyborczej, ale także osoby nie związane z dziennikarstwem. W zasadzie każdy mógł coś napisać, jeśli miał coś ciekawego do napisania. Osoby związane z MacMagiem często spotykały się na rozmaitych imprezach nie koniecznie związanych z pisaniem. To środowisko było naprawdę bardzo zżyte, czego dowodem były też rozmaite imprezy organizowane dla Szarlotkowej i nie tylko, społeczności związanej z Apple.
Choćby MacWarsztaty które organizował Jurek Bebak albo CarMacgedom… nie pamiętam kto za nim stał, ale impreza nawiązywała do gry Carmagedon i komputerów Apple. Były komputery i gokarty. Jeszcze jedna ciekawostka z tamtych czasów. Dziś to moda, że na samochodach nakleja się jabłuszka Apple. Ale wcześniej to nie była kwestia mody, a symbolu. To był taki specyficzny kod, gdy widziało się np. na ulicy nieznany samochód z naklejką tęczowego jabłuszka, to wystarczyło spytać się na Szarlotce, a właściciel zawsze się odezwał. Pozdrawialiśmy się na skrzyżowaniach, parkingach czy w trakcie jazdy. To były takie czasy. Dziś biała naklejka nadgryzionego jabłuszka nie ma już tego wydźwięku. Nakleja się ją, bo inni tak robią i tyle.
– Muszę Ci zadać jedno pytanie – skoro czasy są inne, to od kiedy masz iPhone’a?
Spodziewałem się tego pytania, dziwię się, że aż tak późno padło. Przede wszystkim zacznijmy od tego, że nie czuję się fanbojem Apple, ani tym bardziej jakimś zagorzałym wyznawcą tego ekosystemu. Nie zamierzam nikogo „nawracać” i przekonywać do „słusznej” platformy. Ta walka wzorcowych fanbojów Apple, przypominająca dawne zmagania Atari vs Commodore, toczona jest raczej przez nowych użytkowników produktów Apple. My, dinozaury raczej nie mamy ochoty na takie przepychanki.
Wiemy co dla nas dobre i tyle. Ja nie muszę mieć nowego smartfona Apple tylko dlatego, że się pojawił. Zresztą bardzo długo iPhone’a nie miałem. Razem z żoną korzystaliśmy z telefonów Ericsson, później pojawiły się pierwsze modele nowej marki Sony Ericsson. Powiem więcej – kolega kupił sobie model 3G i strasznie na niego narzekał. Ostatecznie złamałem się dopiero wiosną 2011 r. i kupiłem dla siebie i żony model 4, które były pierwszymi iPhonami w naszym domu. Od tamtej pory korzystamy z tych smartfonów i co jakiś czas wymieniamy na nowe modele, ale niekoniecznie na te flagowe. Obecnie ja używam iPhone 7 Red, żona iPhone 8 Plus, a jej dotychczasowy 6 trafił w ręce naszego syna, zastępując jego „niezniszczalnego” chyba 5c.
– Dziękuję za rozmowę
BIO
Dominik Szmerek (często korzystający z nicku Macminik), prywatnie miłośnik rozwiązań Apple, ale nie wszystkich, za to zawodowo już tak. Członek pierwszej grupy dyskusyjnej w Polsce poświęconej Macintoshom, pisał też dla MacMaga – pierwszego magazynu poświęconego rozwiązaniom Apple i prowadzi blog poświęcony między innymi produktom Apple.