Recenzja dysku Transcend ESD220C. Spowiedź prostego użytkownika
Jestem mężczyzną, ostatni raz z dysku zewnętrznego korzystałem kilka lat temu. Na początku tej recenzji muszę się otwarcie przyznać, że od jakiegoś czasu praktycznie nie korzystam z dysków zewnętrznych. Pamiętam jeden z nich, z którym się kilka lat temu nie rozstawałem, a który dzielnie znosił trudy codzienności magazynując w swojej pamięci rosłe pliki wideo oraz drugą bibliotekę iTunes, tak na marginesie także sporo ważącą. Mimo upływu wielu miesięcy użytkowania i wszechobecnej wówczas konstrukcji talerzowej gadżet przetrwał do dziś i poza oznakami starzenia się w postaci rys na czarnej obudowie ma się całkiem dobrze.
Przeszedł jednak na emeryturę, bowiem wysłużył już swoje, przestrzeń na dane przy aktualnej ofercie producentów i wymogach jakie narzuciła technologia już niedomaga, a do tego wraz z rozwojem tej ostatniej zmienił się sposób magazynowania danych. Dziś nie ma już problemu z tak zwanymi dyskami w chmurze, gdzie składowane są automatycznie wykonywane przez systemy operacyjne kopie zapasowe urządzeń, bądź aplikacji, dokumenty, czy w razie potrzeby również pokaźne pliki wideo.
Jakby tego było mało cala zawartość sieciowych przestrzeni synchronizowana jest z każdym z urządzeń jakie posiada konkretny użytkownik. Obecnie też, o ironio, oferta cenowa związana ze zwiększeniem przestrzeni takiego dysku jest naprawdę atrakcyjna. Nie jest jednak aż tak różowo. Transfer w usługach w chmurze nie zachwyca prędkością, wymaga naprawdę szybkiego łącza i w ogóle dostępu do internetu jeśli chcemy skorzystać z dobrodziejstw jakie ze sobą niesie ta technologia.
Przecież gdyby nie było wad tego rozwiązania producenci nie inwestowaliby pieniędzy w rozwój dysków tradycyjnych. Poza tym tyle ostatnio słyszy się o włamaniach na serwery. Myślę, że dla wielu klasyczny dysk zewnętrzny jest po prostu wygodniejszy i bezpieczniejszy.
Dyski zewnętrzne na przestrzeni ostatnich kilku lat mocno ewoluowały poddając się z jednej strony miniaturyzacji przy jednoczesnym rozroście przestrzeni na dane użytkownika i szybkości zapisu, którą zapewnia nowa technologia. Talerzowe rozwiązania poszły w odstawkę ustępując miejsca dyskom flash.
Mamy tu same zalety. Wspomniana już szybkość działania, małe gabaryty, niska energożerność, piórkowa waga i czynnik najważniejszy, czyli wysoka odporność na uszkodzenia i związane z tym ryzyko utraty zapisanych danych. Nie dziwi zatem, że dyski SSD znalazły dość szybko zastosowanie jako nośniki danych wewnątrz komputerów, czy jako zewnętrzne magazyny danych cyfrowych.
Jakież to boskie maleństwo
Po dość długim wstępie przyszedł czas na przedstawienie czytelnikom bohatera tego wpisu. Jest nim dysk Transcend, model ESD220C z przestrzenią 480 GB, obdarzony wsparciem dla standardu USB typu C oraz interfejsu USB 3.0.
Producent dołącza do zestawu sprzedażowego poza głównym produktem przewód zakończony z jednej strony wtyczką USB typu C, z drugiej zaś tradycyjnym USB. To trochę mało i gdyby nie fachowa pomoc osoby udostępniającej gadżet do testów, która dołączyła kabel z podwójnym USB-C, to mógłbym mieć problem z podłączeniem dysku do komputera pozbawionego tradycyjnych portów USB. Takowy mam, tudzież odpowiednie przewody ale przecież nie o to chodzi by producent zakładał, że ja sobie poradzę, bo na mieście mówią o mnie zaradny, ogarnięty, a moim na stałe wpisanym w codzienność zwrotem jest „no problem”.
Niestety dyski SSD wciąż do przystępnych cenowo nie należą. Oczywiście jest taniej niż w czasach debiutu tej technologii jednak to wciąż wydatek rzędu kilkuset złotych. Dlaczego więc koszt osiągający poziom w tym konkretnym przypadku (wersja 480 GB) ćwiartki pensji przeciętnego Kowalskiego nijak się ma do zawartości pudełka, w którym brak jest nawet kawałka tkaniny, czytaj prostego etui, woreczka lub … tu zdaję się na kreatywność producenta w przyszłości. Na litość boską.
Wiem, jestem złośliwy jednak tylko człowiekiem jestem. Poczytałem też trochę o produkcie zanim usiadłem do klawiatury. Dlatego też wiem, że wewnątrz zgrabnej, małej obudowy o zaokrąglonych krawędziach i kolorze czarnym upchnięto kości nie tak bardzo wytrawnej jakości, niższego standardu, zapewne mniej trwałe, a nawet jak to ktoś określił najtańsze na rynku. Nie mam o to pretensji i zdaję sobie sprawę, iż wykorzystanie droższych komponentów zapewne finalnie podniosłoby cenę gadżetu ale brak etui i dodatkowego przewodu, no proszę.
Cenię za to rozmiar tego produktu. Mały, zgrabny, wielkości karty kredytowej, choć nieco grubszy od niej. Jego waga do zaledwie 52 gramy. Można to maleństwo upchnąć wszędzie i proszę tu bez sprośnych myśli. Producent też chwali się, że dysk zabezpieczony jest przed skutkami upadku autorskim systemem antywstrząsowym.
Praktyka
Dysk zewnętrzny, to dla mnie tylko akcesorium, poszerzenie pamięci urządzenia, produkt od którego wymagam posłuszeństwa i cichej pracy. No… może jeszcze mobilności, by w torbie nie zajmował dużo miejsca. Dlatego też nie robię z siebie nerda i nie pluskam się w akwenie technicznej specyfikacji dumając nad tym o ile szybszy transfer zapewnia bohater tej recenzji od produktów konkurencji tej samej klasy. Kilkadziesiąt MB/s w tę czy tamtą stronę w praktyce nie zauważy nawet Strażnik Teksasu. Czytałem zdania użytkowników (fachowców chyba lub zboczeńców SS D), którzy wytykali firmie wykorzystanie kości o zagęszczeniu 3 bitów na komórkę, czy niewystarczający zapis 4000 cykli na komórkę. Ja wiem, że swoje szare komórki mogę wykorzystać znacznie lepiej.
Podłączyłem karła do laptopa, zaświeciła się niebieska dioda informująca o pracy dysku. Świetnie prezentuje się on w towarzystwie MacBooka – to jak pamiętam była moja pierwsza myśl kiedy rzuciłem okiem na biurko. W ramach testu przerzuciłem kilka filmów (łącznie jakieś 20 GB) i ważącą kilkanaście giga bibliotekę zdjęć. Napiszę tak, pasek postępu transferu dobiegł mety kiedy ja właśnie kończyłem obierać ziemniaki i tłuc mięso na schabowe.
W tym czasie wstawiłem też wodę w garnku, a tłuszcz na patelni osiągnął wystarczającą temperaturę. Zadzwoniła jeszcze żona z pytaniem, czy kupić buraki, grzechem byłoby też nie wspomnieć jej o cebuli. Innymi słowy Transcend ESD220C cechuje zapis na poziomie 363 MB/s, a odczyt w granicach 420 – 425 MB/s, czyli nieźle i jak twierdzą znawcy tematu na poziomie podobnych wyrobów konkurencji, choć na tyle szybki, że nie zdążyłem posolić wody na ziemniaki.
W ramach pokuty
Wiem, że to dość specyficzna recenzja, pełna złośliwości i kąśliwych uwag, a także ironicznych klapsów. Jak na spowiedzi jednak poinformuję, że podczas pracy dysku nic się nie grzało, nie trzaskało, tudzież zgrzytało, a transfer nawet pokaźnej ilości danych nie sprawi czytelniku, że zarośniesz na głowie i twarzy, a ze ścian i sufitu domostwa nagle zaczną zwisać pajęczyny. Jest to poza ubogim zestawem dodatków dobry produkt, który spełnia moje oczekiwania, a te pewnie już wyłapałeś w treści. Obecności dysku w torbie nawet nie odczujesz, a ten skoro filmy i inne dane trzymasz w sieci może przydać się do składowania kopii zapasowej komputera. Tak będzie bezpieczniej. Co ciekawe dysk posiada obok portu USB-C przycisk po skonfigurowaniu którego można synchronizować zawartość z inną pamięcią masową lub usługą w chmurze.
Producent oferuje trzy warianty pojemnościowe dysku, z których ten testowany jest najwyższym w ofercie i najdroższym. Można jednak wybrać odsłonę 120 GB lub 240 GB, a ceny najsłabszej jednostki zaczynają się od około 300 zł.
Więcej grzechów nie pamiętam.
Dysk do testów udostępniła firma Sarota.
Recenzja dysku Transcend ESD220C. Spowiedź prostego użytkownika
Zalety | Wady |
---|---|
Zalety
| Wady
|