To do jej szkoły w Warszawie Macintoshe przywiózł sam Steve Wozniak. O flircie z ekosystemem Apple rozmawiamy z dr Magdaleną Fuhrmann

To do jej szkoły w Warszawie Macintoshe przywiózł sam Steve Wozniak. O flircie z ekosystemem Apple rozmawiamy z dr Magdaleną Fuhrmann

0

Stereotyp naukowca to starszy mężczyzna, który ślęczy nad papierami w pokoju pełnym książek, w okularach, potargany, w znoszonych starych ciuchach. Tym razem rozmawiamy z panią naukowiec. Owszem, w okularach, ale dlatego, że tak lubi. O ekosystemie Apple wie więcej, niż niejeden facet, a i hobby ma też niestandardowe. Jak łamiemy stereotypy, to „po całości”.

O flircie z ekosystemem Apple rozmawiamy z dr Magdaleną Fuhrmann, adiunktem w Zakładzie Geografii Miast i Organizacji Przestrzennej Uniwersytetu Warszawskiego, a w wolnej chwili instruktorem fitness.

– O tym, że Steve Wozniak przywiózł Macintoshe dla Twojej szkoły podstawowej i uczyłaś się na nich informatyki krążą legendy. A jaka jest Twoja wersja?

– W każdej legendzie jest ziarenko prawy. Ukończyłam szkołę podstawową nr 70 im. Bohaterów Monte Cassino w Warszawie, na Mokotowie. W tamtych czasach pracownie komputerowe w szkołach nie były powszechne, a pracownie wyposażone w komputery z nadgryzionym jabłkiem były absolutnym unikatem. Nie pamiętam, kto zorganizował te komputery i dlaczego wybór padł akurat na Apple, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa stało się to dzięki ówczesnemu dyrektorowi szkoły, który był bardzo sprawny w kwestiach organizacyjnych.

Fakt jest faktem, że w pracowni mieliśmy pierwsze Macintoshe Classic ze słynną, kultową kwadratową myszą. To właśnie na tych komputerach uczyłam się jako dziecko rysowania, pisania na klawiaturze, obsługi dyskietek, a później podstaw programowania, Pascala i innych rzeczy, których nas wtedy uczono. Pamiętam jak dziś swój pierwszy program, który musiałam „napisać”: program do tworzenia wizytówek. Miał to raptem kilka linijek kodu, ale tak stworzone wizytówki można było wydrukować na drukarce igłowej. Myślę, że teraz to byłby idealny gadżet dla każdego szanującego się hipstera. Najprawdopodobniej to właśnie ta unikatowa pracownia informatyczna i naprawdę ciekawe podejście do nauki sprawiło, że w 1994 roku szkołę odwiedził Steve Woźniak.

Ciekawostką jest to, że dopiero po kilku latach, w szkolnej piwnicy, stworzono drugą pracownię – tym razem z komputerami PC. Mam takie wspomnienia, że po jej stworzeniu pracownia z Macintoshami była niejako pracownią powszechną. Służyła wszystkim klasom i było czymś oczywistym, że to tam odbywają się zajęcia z informatyki. Natomiast pracownia z PC była owiana mgiełką tajemnicy i nie każdy miał do niej dostęp. To diametralnie odwrotna sytuacja, niż ta, która miała miejsce przez długie lata z Apple.

Po zakończeniu podstawówki moja przygoda z Apple została zawieszona na wiele lat. Komputery z jabłkiem nie były wtedy w zasadzie w ogóle dostępne w Polsce, a w domu pojawił się pierwszy komputer klasy PC – z procesorem 486 DX-2 66 MHz. W szkole średniej, w klasie z rozszerzoną informatyką również pracowaliśmy na PC. Więc siłą rzeczy Macintosh poszedł w chwilowe zapomnienie.

– Ale jak już się zdecydowałaś na zmianę, to już przy tej marce zostałaś?

– Nie. To zawsze brzmi ładnie jak w bajce, ale jednak w życiu staram się stąpać twardo po ziemi. Jak większość ludzi w moim wieku swoją przygodę z komórkami zaczynałam od typowego monobara z klapką, czyli Motoroli m3688. Później przeszłam przez Sagema X5-M, Nokię 6170 i Sony Ericssona C905. Pierwszym smartfonem, który miałam była Xperia Arc. To były czasy, w których głównym kryterium wyboru urządzenia była cena i oferta operatora.

Pierwszym telefonem z nadgryzionym jabłkiem, który stał się moją własnością był iPhone 4S. Biały. Oczywiście, biłam się z myślami, czy warto przesiadać się na Apple. Do dziś z uśmiechem wspominam, jaką odrazę wzbudzał początkowo system, który… nie pozwalał na personalizację ekranu startowego. Niemniej zdecydowałam się spróbować i zdecydowanie nie żałuję.

– Z komputerami miałaś podobne wątpliwości? Przecież filary miałaś dość ugruntowane.

– Teoretycznie tak, ale mój rozbrat z Macintoshem trwał jednak przez cały okres szkoły średniej, studiów magisterskich a później doktoranckich. Dla sprzętu i systemów to lata świetlne. Zmienia się w zasadzie wszystko. Dlatego tak, jak miałam obawy przed kupnem pierwszego iPhone’a, tak również długo zastanawiałam się, czy warto zmieniać PC na Maka.

Pierwszym laptopem, który miałam była Toshiba z 15 calowym ekranem, jeszcze nawet nie panoramicznym. Kupiłam go, gdy rozpoczęłam studia doktoranckie. Jednak dość szybko, bo po dwóch latach okazało się, że jest to już sprzęt kompletnie nieużywalny. Przegrzewał się, wyłączał, nie pomagało ani jego czyszczenie ani ponowne instalacje systemu. Po prostu jego czas nadszedł.

To był też czas, gdy zaczęły pojawiać się pierwsze netbooki. Małe, lekkie komputery, które może nie imponowały mocą, ale w roli maszyny do pisania, którą można mieć zawsze pod ręką sprawdzały się doskonale. Wybór padł więc na Asusa Eee PC w kolorze, a jakże, białym. I to właśnie na tym maleństwie napisałam swój doktorat.

Po kolejnych dwóch latach również Asus odmówił współpracy. Nie udźwignął kolejnych aktualizacji systemu i więcej czasu spędzałam na przywracaniu go do życia, niż na pracy. Rozpoczęłam więc poszukiwania nowego komputera. Wybór padł ponownie na Asusa, tylko dużego, mocnego K55VD. Ten dla odmiany przetrwał…rok.

Ale nie dlatego, że wzorem poprzednich urządzeń były z nim problemy, a dlatego, że po prostu byłam już zmęczona ciągłą walką z Windowsem. W międzyczasie miałam okazję poznać OS X na komputerach znajomych i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że najlepszym wyborem będzie jakiś MacBook i będzie on działał znacznie dłużej, niż słynne już dwa lata. Wybór padł na MacBooka Air trzeciej generacji.

– Poszło prościej, niż z przesiadką na iPhone?

– Miałam duże obawy przed zakupem zarówno iPhone’a, jak i przede wszystkim mojego pierwszego MacBooka Air. Powodów było kilka. Zastanawiałam się, czy nie pójdą za daleko i czy nie będzie to generować dodatkowych problemów, bo o ile samo przyzwyczajenie się do nowego systemu operacyjnego nie byłoby dla mnie trudne, o tyle w swojej pracy naukowej potrzebuję Worda, a także programów do prezentacji. Oczywiście zaraz zapytasz, po co mi Word, skoro jest Pages oraz kilka innych programów do edycji tekstu..

– Zapytam.

– Bo, niestety, wiele programów do edycji tekstu jest przy Wordzie zabawką, nie mówię tu oczywiście o profesjonalnych edytorach z liniami kodu. Mówię o normalnych programach użytkowych. Jeszcze większa dysproporcja jest z Excelem i Numbers. To trochę tak, jakbyśmy porównywali Corela i Painta. Niemniej nie wszystko jest takie czarno – białe. Keynote bije na głowę Power Pointa pod każdym względem. I dziś naprawdę męczy mnie korzystanie z Power Pointa.

Pojawił się jednak problem innej natury. Otóż moja praca to nie tylko ślęczenie nad książkami, czy analizowaniem wyników badań. Bardzo dużo jeżdżę po Polsce i Europie, uczestniczę w wielu seminariach, konferencjach, prowadzę warsztaty i szkolenia. Często nie ma mnie w domu przez kilka dni.

Wybierając nowy komputer czas pracy na baterii stał się jednym z kluczowych czynników, a przesiadka z laptopa, który nie potrafił pracować na baterii dłużej niż dwie godziny, na znacznie mniejszy, równie mocny, a dodatkowo szybszy komputer, który bez problemu wytrzymywał ponad 12 godzin bez ładowania była prawdziwą rewolucją.

Mimo tego, że laptopy Apple spowszedniały i zwłaszcza w większych miastach dość często widuje się ludzi z MacBookami, pojawił się w mojej pracy inny problem. Kompatybilność mojego Maka z typowymi rozwiązaniami spotykanymi na uczelniach. Podczas wykładów muszę np. pamiętać, aby zawsze mieć ze sobą przejściówkę Thunderbolt-VGA lub Thunderbolt-HDMI. Prowadzi to czasami do dość zabawnych sytuacji.

Pamiętam, jak podczas jednej z prezentacji musiałam skorzystać ze swojego laptopa, bo miałam zainstalowany dość specjalistyczny program, a nie było go na komputerze uczelni, którą wizytowałam. Nie miałam akurat tego dnia swoich przejściówek i poprosiłam osoby odpowiedzialne za technikę o ich zorganizowanie. Po krótkiej wymianie zdań i potwierdzeniu, że potrzebna jest przejściówka Thunderbolt-VGA usłyszałam, że… korektor kolorów znajduje się już w rzutniku.

– Jednak zakupu nie żałujesz?

– Absolutnie. Mój obecny komputer kupiłam w 2013 roku. Ma ponad 4 lata i moim zdaniem w ogóle się nie zestarzał. Bez problemu przyjmuje wszystkie nowe aktualizacje systemu oraz programów – choćby SPSS do statystycznej analizy danych, który jest jednym z moich podstawowych narzędzi pracy.

Może nieznacznie szybciej mu się rozładowuje bateria, ale po tylu latach i tak jest to dziwne, że jeszcze tej baterii nie musiałam wymienić. Jest dodatkowo lekki i nie zajmuje wiele miejsca, przez co jest bardzo poręczny.

Dla wielu osób barierą zakupu jest cena i ja też się z tym zmierzyłam. Wiele razy rozmawiałam ze znajomymi, czy naprawdę warto wydawać tyle pieniędzy na komputer. Sama przekonałam się jednak, że warto, poza tym wiele podobnych sprzętów z Windowsem wykonanych tak dobrze jak Mac i bazujących na podobnej jakości podzespołach kosztuje tyle samo, a często i więcej. Przede wszystkim jednak okazało się, że nie kupiłam komputera na dwa lata.

Tak jak i nie muszę co jakiś czas kupować nowego systemu operacyjnego. Aktualizacje są bezpłatne i współgrają ze sprzętem nie spowalniając go, a często sprawiając, że działa lepiej. Patrząc z perspektywy czterech a nawet pięciu lat – zakup mojego Aira był wart każdej złotówki, którą na niego wydałam.

– Widzę, że masz dużego iPhone’a. Który to model?

– Korzystam z 8 Plus. Do niedawna korzystałam z iPhone 5S. Był dla mnie idealny zarówno pod względem wielkości, wyglądu czy sposobu wykonania. Nie udźwignął jednak wymagań stawianych przez iOS 11, a i bateria również nie była już tak sprawna jak powinna, jednak cztery lata korzystania z jednego modelu telefonu to naprawdę wynik godny odnotowania. Dodatkowo od 2013 roku wiele zmieniło się w mojej pracy.

Coraz częściej zaczęłam pracować na komórce tak, jak na normalnym komputerze. Odpowiadałam na maile, sprawdzałam prace studentów, tworzyłam prezentacje. Niestety – również bateria w 5S była dość mocno wyeksploatowana. Odczuwałam potrzebę zmiany sprzętu na taki, który pozwoli mi na pracę niemal w każdych warunkach. Wybrałam iPhone 8 Plus. Przesiadka z kompaktowego 5S na dużego 8 Plus była sporym szokiem. I również poprzedzona długimi wahaniami.

Bałam się rozmiaru, problemów z obsługą telefonu dwoma rękami czy wreszcie kwestii wygody korzystania z tak dużego urządzenia. Z perspektywy dwóch miesięcy mogę śmiało powiedzieć, że tej decyzji również nie żałuję.

– Nie myślałaś o iPhone X?

– Nie. Jego cena w stosunku do możliwości jest absurdalna. Poza rzeczywiście świetnym wyglądem i bajerem w postaci Face ID nie oferuje niczego ekstra, co uzasadniałoby wydanie na niego tak dużych pieniędzy. Poza tym technologia Face ID jest w początkowej fazie rozwoju, więc z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że tak, jak dotychczas bywało jego druga albo trzecia ewolucja będzie działała na tyle dobrze, że warto będzie z niej korzystać. To, co mogłoby mnie przekonać do X, to nieco mniejszy rozmiar przy podobnej wielkości wyświetlacza, jednak jako kobieta zwykle mam ze sobą torebkę i nie mam problemu z wielkością 8 Plus.

– Miałaś iPada?

– Tak, iPada Mini. A w zasadzie nadal go mam, ale już go nie używam. Służy mi w kuchni jako podręczne radio i odtwarzacz muzyki. Jego niewielkie rozmiary sprawiają, że dobrze się w tej roli sprawdza. Do codziennego użytku wystarcza mi w zupełności iPhone 8 Plus. Również podczas podróży. Niemniej doceniam możliwości iPada Pro, głównie ze względu na duży ekran i możliwość ręcznego pisania rysikiem po ekranie.

Jest to dla mnie niezwykle ważne, ponieważ pomimo codziennego wykorzystywania komputerów i smartfonów najcenniejsze dla mnie są ręcznie robione notatki. I mam przeczucie, że iPad Pro powinien spełnić moje oczekiwania w tym zakresie, jeśli tylko dostępne będzie odpowiednie oprogramowanie OCR.

– Czyli w Twoim wypadku cena nie gra roli?

– Oczywiście, że gra. Jestem pracownikiem naukowym, a to, że nie ma z tej pracy kokosów, to nie są opowieści wyssane z palca. Bardzo bym chciała, żeby pracowników naukowych doceniano finansowo tak, jak ma to miejsce w Niemczech, Szwecji czy USA. Do tego poziomu brakuje nam jednak niestety bardzo, bardzo dużo. Dlatego tym bardziej traktuję zakup nowego urządzenia jak inwestycję.

Wolę zapłacić więcej, ale mieć gwarancję, że laptop czy smartfon posłuży mi dłużej. Poza tym muszę się przyznać, że strasznie mnie irytują takie powtarzane od lat slogany, że posiadacze urządzeń Apple to milionerzy, elita elit, bo tylko ich stać na to, żeby wydawać majątek na sprzęty, które mogą kupić taniej. Wcale tak nie jest, a najistotniejsza jest wartość urządzenia w stosunku do jego możliwości i czasu, przez który dane urządzenie może nam efektywnie służyć.

– Skoro poruszyłaś już kwestię ekosystemu Apple, to z czego jeszcze korzystasz?

– O iPhonie, iPadzie i MacBooku już powiedziałam. Teraz powiem z czego nie korzystam. Nie mam Apple Watch.

– Dlaczego? Nie podoba Ci się np. jako element biżuterii?

– No właśnie niespecjalnie. Zdecydowanie ładniejsze są smartwatche np. Skagena. Może nie mają tylu teoretycznych możliwości, co Apple Watch, ale wyglądają znacznie lepiej. Poza tym problem z Apple Watch jest głównie jeden: nie jest to urządzenie, które jest w stanie działać samodzielnie, a zakładałam, że będzie to właśnie najbardziej mobilne urządzenie w całym applowskim ekosystemie. Brakuje mi w nim karty SIM i wszystkich rzeczy, które się z tym wiążą. Ot choćby inteligentnego przekazywania połączeń z telefonu na zegarek, gdy zdecydujemy się pozostawić telefon w domu wychodząc czy to do kina albo teatru, albo po prostu poćwiczyć.

Poza moją pracą naukową i projektową staram się spędzać czas dość aktywnie. Od wielu lat jestem również instruktorem fitness i pasją do sportu zarażam innych. Wynikają z tego również inne oczekiwania, które miałam w odniesieniu do inteligentnego zegarka. Co prawda puls mi podczas treningu zmierzy, a od poprzedniej wersji również wspiera GPS, jednak fakt, że muszę mieć przy sobie jednocześnie telefon powoduje, że wolę użyć telefonu i paska do pomiaru tętna.

Resztę potrzebnych rzeczy takich jak muzyka, aplikacje sportowe czy plany treningowe mam również w telefonie. Do tego dochodzi dość ograniczony czas pracy na baterii. Apple Watch w obecnej wersji można określić jednym słowem: nieużywalny, lub dwoma: zbędny gadżet.

– W ostatnim czasie dużą popularnością cieszą się systemy inteligentnego zarządzania domem. Wykorzystujesz je?

– Nie jestem fanem wszystkich nowinek, który rzuca się na każdą nowość. Doceniam oczywiście systemy pozwalające np. na ostrzeżenie o tym, że pralka zalewa mieszkanie, czy rozwiązania włączające zimą ogrzewanie, gdy zbliżamy się do domu. Ale czy to jest naprawdę potrzebne? W całym tym szaleństwie należy zachować odrobinę rozsądku.

– Dziękuję za rozmowę

BIO

Dr Magdalena M. Fuhrmann - od 2011 r. pracownik naukowy w Zakładzie Geografii Miast i Organizacji Przestrzennej WGSR Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w badaniach jakości życia w miastach i wpływu przestrzeni na jakość życia mieszkańców. Jest twórcą pojęcia „biedronkizacji miast” i pionierskiej analizy funkcjonowania sieci dyskontowych w Polsce. Cechą charakterystyczną jej badań jest nieoczywiste łączenie dyscyplin – geografii, nauk o zdrowiu, gospodarki przestrzennej czy urbanistyki. Przygotowywała wiele programów rewitalizacji oraz współtworzyła strategie rozwoju wybranych gmin i miast w Polsce. Jej pasją jest sport, którym stara się zarażać innych i okulary.


Oceń post
Michał Gruszka Jestem twórcą i założycielem APPLEMOBILE. Byłem dziennikarzem technologicznym i redaktorem w czasach, gdy prasa była głównym źródłem informacji. Dziś, oddany pasji pisania, tworzę głównie dla własnej przyjemności. Krytyczny fan Apple.

SKOMENTUJ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *